Oburzamy się na feudalnego barona, który zabierał rolnikowi czwartą część jego zbiorów. Nazywamy te czasy epoką barbarzyństwa. Jeżeli jednak formy się zmieniły, to treść stosunków ludzkich pozostała ta sama. I dziś pod nazwą wolnej umowy robotnik przyjmuje właściwie zobowiązania feudalne, nigdzie bowiem nie znajdzie warunków dogodniejszych. Wobec tego, że wszystko stało się czyjąś własnością, musi on ulec lub zginąć z głodu.
– Piotr Kropotkin
U podstaw każdej wielkiej fortuny leży wielka zbrodnia.
– Honoré de Balzac
Pomimo oczywistej niezależności ziemi od wysiłków, jakie człowiek podejmuje na rzecz swego istnienia, posiadanie gruntu nie różni się aż tak bardzo od innych rodzajów własności. Rozważmy najpierw własność materialną – każdą rzecz wykonaną z metalu, drewna lub plastiku, rośliny i zwierzęta, minerały i tak dalej. Czyż nie są to po prostu cząstki ziemi zmienione poprzez włożenie w nie ludzkiej pracy? A zatem rozróżnienie pomiędzy ziemią, a dokonywanymi na niej ulepszeniami – czyli pomiędzy tym, co już istnieje, a tym, co tworzy ludzka praca – nie jest ani bardziej, ani mniej uzasadnione w przypadku ziemi, niż w przypadku każdego innego dobra materialnego. Wszystko, czego używamy i co jest naszą własnością składa się z przetworzonych cząstek ziemi. Ogółem jest to “kapitał przyrodniczy” – bogactwo i dobro, które ofiarowała nam ziemia. Pierwotnie żadna z tych rzeczy nie była własnością; trafiły one do tej sfery, kiedy technika wydłużyła nasze ręce, a mentalność rozdzielenia nasiliła naszą wolę posiadania. Dziś własnością stały się nawet te postaci kapitału przyrodniczego, o których istnieniu prawie nie wiedzieliśmy – elektromagnetyczne spektrum, sekwencje DNA i (pośrednio) ekologiczna różnorodność oraz zdolność ziemi do wchłaniania przemysłowych odpadów.i
Zarówno w przypadku tych elementów, które już zostały przekształcone w przedmiot własności, takich jak ziemia, ropa naftowa i drzewa, jak i tych, które nadal są wspólne, ale dążymy do tego, by stały się własnością (na przykład otwarte morze), pierwotna Wielka Wspólna Własność została wyprzedana – przekształcona najpierw w towary, a potem w pieniądz. To właśnie ten ostatni krok potwierdza, że coś dokonało swojej metamorfozy we własność. Jeśli można coś kupić i sprzedać, oznacza to, iż owo coś zostało oddzielone od swej pierwotnej macierzy stosunków, innymi słowy, że stało się “zbywalne”. Właśnie dlatego pieniądz stał się zamiennikiem ziemi oraz wszelkiej innej własności i dlatego obciążanie odsetkami możliwości korzystania z niego wywołuje te same skutki i jest częścią tej samej antycznej niesprawiedliwości, co nakładanie czynszu na ziemię.
Kapitał kulturowy i duchowy
Kapitał przyrodniczy jest jedną z czterech szerokich kategorii wspólnoty, na którą składa się także kapitał społeczny, kulturowy i duchowy. Każda z nich obejmuje rzeczy, które kiedyś były darmowe, w ramach samowystarczalności lub gospodarki daru, a dziś za nie płacimy. W tych przypadkach rabunek nie dotyczy Matki Ziemi, tylko Matki Kultury.
Najbardziej znaną z tych pozostałych form kapitału, występujących w dyspucie ekonomicznej, jest kapitał kulturowy, znany pod nazwą własności intelektualnej. W dawnych czasach ogromna skarbnica opowieści, idei, pieśni, motywów artystycznych, obrazów i wynalazków technicznych tworzyła wspólną własność, z której każdy mógł czerpać dla przyjemności, zwiększania własnej wydajności, albo w celu wykorzystywania ich do kolejnych innowacji. W średniowieczu minstrele słuchali nawzajem swych piosenek i zapożyczali melodie, które im się spodobały. Modyfikowali je i oddawali z powrotem do wspólnej własności muzycznej. Dzisiejsi artyści, oraz ich korporacyjni sponsorzy, walczą o prawa autorskie i chronią każdy nowy utwór, energicznie ścigając każdego, kto próbuje włączyć te piosenki do swego repertuaru. To samo dzieje się w każdej sferze twórczości.ii
Moralnym usprawiedliwieniem własności intelektualnej jest znowu twierdzenie “Jeśli należę do samego siebie, a moja siła robocza należy do mnie, to to, co wytworzę, jest moje.” Lecz nawet jeśli uznamy przesłankę “należę do siebie”, założenie, iż dzieła artystyczne oraz intelektualne powstają ex nihilo, z umysłu twórcy, niezależnie od kontekstu kulturowego, jest absurdem. Każda kreacja intelektualna (łącznie z tą książką) czerpie z fragmentów morza kultury, które nas otacza, z niezliczonych obrazów, melodii i idei, głęboko odciśniętych w ludzkiej psychice, a może nawet w nią wrodzonych. Jak to ujmuje Lewis Mumford, “Patent to urządzenie, które pozwala jednemu człowiekowi domagać się specjalnych nagród finansowych za to, że jest ostatnim ogniwem skomplikowanego procesu społecznego, dzięki któremu powstał wynalazek.”iii To samo dotyczy piosenek, opowiadań i wszelkich innych kulturowych tworów. Czyniąc je własnością prywatną, ogradzamy murem coś, co nie jest nasze. Kradniemy z kulturowej własności wspólnej. A ponieważ, podobnie jak ziemia, fragmenty wspólnej własności kulturowej są elementami ciągłego bogactwa, ta kradzież jest trwającym przestępstwem, które przyczynia się do podziału na bogatych i biednych, właścicieli i najemców, wierzycieli i dłużników. Rosyjski anarchista Piotr Kropotkin wyraził to dobitnie:
Każda maszyna posiada podobną historię: szereg nocy bezsennych, walk z nędzą, rozczarowań i uniesień, ulepszeń częściowych, dokonywanych przez kilka pokoleń bezimiennych pracowników, którzy dodawali do pierwotnego wynalazku jakieś nieznaczne szczególiki, bez czego jednak nawet najbardziej płodna idea pozostałaby jałową. Można nawet powiedzieć, że każdy nowy wynalazek jest pewnego rodzaju syntezą, wynikiem tysiąca innych wynalazków, dokonywanych poprzednio na niezmierzonym polu mechaniki i przemysłu.
Wiedza i przemysł, teoria i praktyka, wynalazki i ich zastosowania, wiodące do nowych wynalazków, praca umysłowa i praca fizyczna, myśli i dzieła rąk – wszystko to wiąże się ściśle ze sobą. Każde odkrycie, każdy postęp, każde pomnożenie skarbów ludzkości wiedzie swój początek ze zjednoczonych wysiłków pracy ręcznej i umysłowej, przeszłości i teraźniejszości.
A więc jakim prawem może ktoś przywłaszczyć dla siebie bodaj najmniejszą cząstkę tej nieobjętej całości i rzec: “To należy do mnie, nie do was”.iv
Z takich rozważań bierze się moje pragnienie darmowego udostępniania moich książek w Internecie i rezygnowania z niektórych praw autorskich. Nie mógłbym nawet napisać tej książki poza ogromną, organiczną macierzą idei, wspólną własnością kapitału kulturowego, którego nie mam prawa zamykać.v
Kapitał duchowy to sprawa bardziej delikatna. Odnosi się do naszych zdolności umysłowych i zmysłowych, na przykład do umiejętności skupiania się, tworzenia światów wyobraźni i czerpania przyjemności z doświadczania życia. Kiedy byłem młody, w bardzo dawnych czasach, zanim jeszcze telewizja i gry wideo zdominowały amerykańskie dzieciństwo, tworzyliśmy własne światy z zawiłymi historiami. Trenowaliśmy w ten sposób psychologiczne techniki, których dorośli mogą używać do kształtowania swego życia i kolektywnej rzeczywistości – tworzenie wizji, opowiedzenie związanej z tą wizją historii, określającej znaczenia i role, odgrywanie tych ról i tak dalej. Dziś te światy wyobraźni docierają w formie sprefabrykowanej ze studiów telewizyjnych oraz firm tworzących oprogramowanie, i dzieci wędrują przez tanie, jarmarczne, często brutalne światy stworzone przez obcych, dalekich ludzi. Te światy również posługują się prefabrykowanymi obrazami i zdolność do tworzenia własnych obrazów (nazywamy ją wyobraźnią) zanika. Nie mogąc wyobrazić sobie nowego świata, dziecko dorasta przyzwyczajając się do każdej rzeczywistości, jaka jest mu podsuwana.vi Czy może to przyczyniać się do politycznej pasywności amerykańskiego społeczeństwa?
Inne uszczuplenie kapitału duchowego bierze się z intensywnej stymulacji czuciowej dokonywanej przez media elektroniczne. Współczesne filmy akcji, na przykład, mają tak szybkie tempo, są tak głośne, tak bardzo pobudzające, że starsze filmy wydają się w porównaniu z nimi nudne, nie wspominając o książkach lub świecie przyrody. Choć bardzo się staram ograniczać ich kontakt z tym współczesnym nadmiarem, moje dzieci z ledwością są w stanie znieść oglądanie filmu nakręconego przed 1975 rokiem. Przyzwyczaiwszy się do intensywnej stymulacji, kiedy zostajemy jej pozbawieni, mamy objawy abstynencyjne w postaci, którą nazywamy nudą. Staliśmy się uzależnieni i dlatego musimy płacić za coś, co kiedyś było dostępne tylko z racji tego, że się żyło. Niemowlę lub łowca-zbieracz może przeżyć fascynację powolnymi procesami natury – gałązką pływającą w wodzie, pszczołą odwiedzającą kwiat oraz innymi rzeczami, wykraczającymi poza wątłą zdolność skupiania uwagi przez współczesnych dorosłych. Tak jak rzymscy kolonowie musieli płacić za użytkowanie ziemi, niezbędnej im do przetrwania, tak większość ludzi musi dziś płacić właścicielom procesów, mediów i kapitału potrzebnego do wytworzenia skrajnej stymulacji czuciowej, bez której nie czują, że żyją.
W pierwszej chwili może się nie wydawać, że kapitał duchowy stanowi własność wspólną. Tym, co tak naprawdę zostało tu przywłaszczone, jest umiejscowienie uwagi. Zdolności ludzkiego umysłu, które nazywam kapitałem duchowym, nie istnieją w izolacji. Rozwija je i steruje nimi nasze wychowanie i otoczenie kulturalne. Nasza umiejętność wyobrażania sobie i uzyskiwania czuciowego spełnienia jest w znacznym stopniu zdolnością kolektywną, taką, której dziś nie możemy już realizować za pomocą darmowych źródeł umysłu i przyrody, tylko musimy za to zapłacić nowym właścicielom.
Kolektywna uwaga rodzaju ludzkiego jest dobrem wspólnym, podobnie jak ziemia i powietrze. Tak jak one, jest surowcem dla ludzkiej kreatywności. Aby sporządzić narzędzie, wykonać jakąś pracę, aby zrobić cokolwiek, człowiek musi się skupić na tym konkretnym działaniu, a nie na czymś innym. Wszechobecność reklam i mediów w naszym społeczeństwie jest zawłaszczaniem kolektywnej uwagi ludzi i uszczuplaniem naszego boskiego dziedzictwa. Na drodze, gdziekolwiek spojrzę, widzę billboard. W metrze, w internecie, na ulicy komercyjne przekazy usiłują “zdobyć” naszą uwagę. Wsączają się do naszych myśli, naszych opowieści, naszego wewnętrznego dialogu, a tym samym przenikają nasze emocje, pragnienia i przekonania, kierując wszystko w stronę produktu i zysku. Nasza uwaga już prawie nie jest naszą własnością, tak łatwo manipulują nią siły polityki i handlu.
Po tak długim manipulowaniu, rozdrabnianiu, przyzwyczajaniu do intensywnych bodźców i przerzucaniu z jednego krzykliwego, lecz pustego obiektu na drugi, nasza uwaga jest tak pokawałkowana, że nie potrafimy utrzymać jej dostatecznie długo, by stworzyć cokolwiek niezależnego od programów, które nas otaczają. Tracimy zdolność kontynuowania myśli, rozumienia niuansów i stawiania samych siebie w sytuacji innych ludzi. Podatni na każdą uproszczoną narrację, która natychmiast działa na emocje, jesteśmy łatwym celem nie tylko dla reklam, ale dla propagandy, demagogii i faszyzmu. Wszystko to, na różne sposoby, służy potędze pieniądza.
Eksploatacja odkrywkowa społeczności
Najważniejszym typem kapitału w tej dyskusji jest kapitał społeczny. Odnosi się on głównie do relacji i umiejętności, “usług”, które niegdyś ludzie świadczyli sobie nawzajem w ramach gospodarki daru, takich jak gotowanie, opieka nad dziećmi, opieka zdrowotna, udzielanie gościny, rozrywka, doradzanie, a także produkcja żywności, szycie odzieży i budowa domów. Zaledwie jedno lub dwa pokolenia temu wiele z tych czynności było znacznie mniej skomercjalizowanych, niż obecnie. Kiedy byłem dzieckiem, większość ludzi, których znałem, rzadko jadała w restauracjach, a sąsiedzi opiekowali się nawzajem swoimi dziećmi po szkole. To technika przyczyniła się do wprowadzenia relacji międzyludzkich w sferę “usług”, tak jak udało jej się wprowadzić położone głębiej i mniej znane fragmenty ziemi w sferę “towarów”. Przykładowo, wynalezienie fonografii oraz radia pomogło przekształcić muzykę z czegoś, co ludzie wykonywali sami dla siebie, w coś, za co płacą. Techniki przechowywania i transportu dokonały tego samego w przetwórstwie żywności. Mówiąc ogólnie, podział pracy, który towarzyszy technologii, sprawił, że jesteśmy uzależnieni od obcych w przypadku większości rzeczy, których używamy. Zmniejszył też prawdopodobieństwo, że nasze bezpośrednie otoczenie będzie potrzebować czegoś, co wytwarzamy. W ten sposób powiązania ekonomiczne zostały oddzielone od związków społecznych, dzięki czemu mamy niewiele do zaoferowania naszym sąsiadom i rzadko trafiają się nam okazje, żeby ich poznać.
Monetyzacja kapitału społecznego jest eksploatacją odkrywkową społeczności. Nie powinno dziwić, że pieniądz tak mocno przyczynia się do rozpadu więzi międzyludzkich. W końcu jest uosobieniem tego, co bezosobowe. Wystarczy przetworzyć dwa odrębne lasy na pieniądze, a staną się tym samym. W odniesieniu do kultur, ta sama zasada szybko tworzy globalną monokulturę, w której każda usługa jest usługą płatną. Kiedy pieniądz pośredniczy w naszych wszystkich relacjach, my również tracimy naszą wyjątkowość i stajemy się standardowym konsumentem standardowych towarów oraz usług, a także standardowym funkcjonariuszem, wykonującym inne usługi. Żadne osobiste relacje ekonomiczne nie są potrzebne, bo przecież zawsze możemy “zapłacić komu innemu, żeby to zrobił”. Nic dziwnego, że pomimo wszelkich starań, trudno nam stworzyć społeczność. Nic dziwnego, że czujemy się tacy zagrożeni, tacy wymienialni. Przyczyną tego wszystkiego jest przejście (napędzane, jak się przekonamy, przez korzyść) od tego, co wyjątkowe i święte, do świata zmonetyzowanego i pospolitego. We Wspinaczce ludzkości napisałem:
“Tak naprawdę, nie potrzebujemy się nawzajem.” (…) jaki może być lepszy opis utraty więzi społecznych we współczesnym świecie. Tak naprawdę, nie potrzebujemy się nawzajem. Nie musimy znać osoby, która wytwarza, przewozi i przetwarza naszą żywność, szyje nasze ubrania, buduje nasz dom, tworzy naszą muzykę, produkuje, lub naprawia nasz samochód; nie musimy znać nawet osoby, która opiekuje się naszymi dziećmi, kiedy jesteśmy w pracy. Jesteśmy zależni od roli, ale od osoby, która tę rolę wykonuje tylko przypadkowo. Cokolwiek to jest, możemy po prostu zapłacić komuś (albo komuś innemu) za zrobienie tego, o ile tylko mamy pieniądze. A jak zdobywamy pieniądze? Przez wykonywanie jakiejś specjalistycznej roli, która najprawdopodobniej sprowadza się do tego, że ktoś nam płaci za to, że coś dla niego robimy (…)
Potrzeby życiowe zostały przekazane specjalistom, a nam nie pozostaje nic ważnego do zrobienia (poza naszą własną specjalizacją) z wyjątkiem zabawiania samych siebie. A zarazem wszelkie codzienne funkcje, jakie nam pozostają, to na ogół czynności wykonywane samotnie, takie jak prowadzenie samochodu, zakupy, płacenie rachunków, podgrzewanie gotowych dań, sprzątanie. Żadna z nich nie wymaga pomocy sąsiadów, krewnych lub przyjaciół. Chcielibyśmy być bliżej z naszymi sąsiadami, uważamy się za przyjacielskich ludzi, którzy chętnie by im pomogli. Ale niewiele jest rzeczy, w których możemy im pomóc. W naszych domach-pudełkach jesteśmy samowystarczalni. Albo raczej, jesteśmy samowystarczalni w relacji do ludzi, których znamy, ale zależni bardziej, niż kiedykolwiek, od osób zupełnie nam obcych, żyjących o tysiące kilometrów od nas.
Dzięki utowarowieniu stosunków społecznych, z rzeczy, które możemy robić razem, pozostaje nam konsumpcja. Lecz wspólne konsumowanie nie przyczynia się do budowy społeczności, ponieważ nie wymaga darów. Myślę, że częste biadolenie nad pustką większości spotkań towarzyskich bierze się z nieokreślonej świadomości “nie potrzebuję cię”. Nie potrzebuję cię do pomocy w konsumowaniu jedzenia, napojów, narkotyków, ani rozrywki. Konsumpcja nie wymaga niczyich darów, nie wymaga prawdziwej obecności kogokolwiek. Wspólnota i zażyłość nie mogą się brać ze wspólnego konsumowania, a tylko z dawania i współtworzenia.
Kiedy libertarianie odwołują się do świętości własności prywatnej, mimo woli tworzą potrzebę istnienia tego samego Wielkiego Rządu, którym tak pogardzają. Bowiem wobec braku więzi społecznych, zatomizowane jednostki, które pozostają, są zależne od dalekiej władzy – legalnie ustanowionego państwa – w wypełnianiu wielu społecznych funkcji, które kiedyś pełniła społeczność: troski o bezpieczeństwo, rozstrzygania sporów i rozdzielania kolektywnego kapitału społecznego. Zamiana we własność i prywatyzacja sfery ekonomicznej sprawia iż jesteśmy (że tak powiem) beznadziejnie niezależni – niezależni od wszystkich ludzi, których znamy, za to mocno uzależnieni od bezosobowych, represyjnych instytucji, które rządzą z daleka.
Kiedy pytam ludzi czego najbardziej brakuje im w życiu, słyszę najczęściej, że jest to “poczucie wspólnoty”. Ale jak mamy budować to poczucie, kiedy jego podstawowe elementy – rzeczy, które robimy dla siebie nawzajem – zostały przekształcone w pieniądz? Społeczność jest zbudowana z darów. W przeciwieństwie do transakcji pieniężnych lub barterowych, w których po zakończeniu operacji nie ma żadnych więcej zobowiązań, dary zawsze implikują przyszłe dary. Kiedy coś otrzymujemy, jesteśmy coś winni; wdzięczność, to świadomość, że zostało się obdarowanym i pragnienie ofiarowania czegoś w zamian. Lecz co możemy dziś dać? Nie są to rzeczy niezbędne do życia – żywność, dach nad głową, czy odzież – nie jest to rozrywka, opowieści ani opieka zdrowotna, bo to ludzie kupują. Stąd bierze się tęsknota za ucieczką od tego wszystkiego, za powrotem do bardziej samowystarczalnego życia, w którym budujemy własne domy, hodujemy własną żywność i szyjemy własne ubrania, w naszej społeczności. A jednak, choć tkwi w tym jakaś wartość, wątpię, żeby wielu ludzi powróciło do ciężkiego życia tylko po to, by mieć poczucie wspólnoty. Poza cofaniem obecnej specjalizacji pracy i opartej na maszynach wydajności, istnieje inne rozwiązanie, wywodzące się z faktu, że pieniądze w najmniejszym stopniu nie zaspokajają wielu naszych pragnień. Wiele ważnych potrzeb nie znajduje dziś zaspokojenia, a pieniądz, ze względu na swój bezosobowy charakter, nie może tego dokonać. Społeczność przyszłości powstanie z potrzeb, których pieniądze, z samej swojej natury, nie mogą zaspokoić.
Widzicie teraz, dlaczego nazywam pieniądz “trupem wspólnoty”. Przekształcenie kapitału przyrodniczego, kulturowego, społecznego i duchowego w pieniądz jest spełnieniem jego mocy, polegającej na ujednolicaniu wszystkiego, czego dotknie. “Dzięki degradowaniu indywidualności do jednolitej bezosobowości” pisze Richard Seaford, “potęga pieniądza przypomina potęgę śmierci.”vii Rzeczywiście, kiedy wszystkie lasy zostaną przerobione na deski, kiedy wszystkie ekosystemy zostaną zabrukowane, a wszystkie ludzkie relacje zostaną zastąpione przez usługi, życie społeczne tej planety zaniknie. Pozostanie tylko zimny, martwy pieniądz, przed czym już wiele wieków temu przestrzegał mit o królu Midasie. Będziemy martwi, ale bardzo, bardzo bogaci.
Tworzenie potrzeb
Ekonomiści powiedzieliby, że takie rzeczy, jak gramofony, buldożery i cała reszta techniki wzbogaciły nas, tworząc nowe dobra i usługi, które nie istniały wcześniej. Jednak na głębszym poziomie ludzkie potrzeby, które te rzeczy zaspokajają, nie są niczym nowym. Zostają tylko zaspokojone w inny sposób – za który musimy teraz płacić.
Pomyślcie o telekomunikacji. Istoty ludzkie nie posiadają abstrakcyjnej potrzeby porozumiewania się na znaczne odległości. Chcemy pozostawać w kontakcie z osobami, z którymi łączą nas więzi emocjonalne i ekonomiczne. W przeszłości ci ludzie zazwyczaj żyli w pobliżu. Łowca-zbieracz, albo rosyjski chłop z czternastego wieku mieliby niewielki pożytek z telefonu. Telefony zaczęły zaspokajać potrzeby dopiero wtedy, kiedy inne nowinki techniczne i kulturowe doprowadziły do tego, że ludzie zaczęli żyć dalej od siebie, a wielopokoleniowe rodziny i miejscowe społeczności uległy rozpadowi. Więc podstawowa potrzeba, którą zaspokajają dziś telefony, nie jest czymś nowym pod słońcem.
Rozważcie inną techniczną ofertę, taką, bez której moje dzieci wydają się nie móc żyć (co budzi moją ogromną konsternację) – wielkie, multimedialne gry internetowe typu fantasy, z podziałem na role. Także i one nie zaspokajają żadnej nowej potrzeby. Starsze dzieci i nastolatki mają silną potrzebę poznawania rzeczy nowych, przeżywania przygód i ustalania swej tożsamości poprzez relacje z rówieśnikami, przeżywającymi podobne przygody. W przeszłości odbywało się to pod gołym niebem. Kiedy byłem dzieckiem, nie mieliśmy takiej wolności, jak wiele pokoleń przed nami, takiej, o jakiej można przeczytać w Przygodach Tomka Sawyera, ale mimo to, wraz z przyjaciółmi, wędrowaliśmy czasem przez wiele mil, do jakiegoś strumienia, nieczynnego kamieniołomu, na niezabudowane wzgórze, albo po prostu wzdłuż torów kolejowych. Dziś, kiedy każdy kawałek ziemi jest ogrodzony i opatrzony zakazami wstępu, kiedy społeczeństwo ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa, a dzieci są przeciążone nadmiarem obowiązków, rzadko się widuje grupy młodych ludzi krążące po okolicy. Technika i kultura okradły dzieci z czegoś, co jest im bardzo potrzebne – a następnie sprzedały im to z powrotem, w postaci gier wideo.
Pamiętam dzień, w którym uświadomiłem sobie co się dzieje. Oglądałem przypadkiem w telewizji odcinek Pokémonów. Zasadniczo jest to opowieść o trójce dzieciaków, które sobie wędrują i mają magiczne przygody. Te fikcyjne postaci, chronione znakami towarowymi, przeżywały przygody, które prawdziwe dzieci też kiedyś miały. Teraz za przywilej ich oglądania dzieciaki musiały płacić (poprzez reklamy). W rezultacie PKB wzrósł. Powstały nowe “towary i usługi” (rzeczy, które z definicji są częścią gospodarki pieniężnej), które zastąpiły coś, co kiedyś było darmowe.
Wystarczy trochę się zastanowić, aby dojąć do wniosku, że prawie każdy dzisiejszy towar i usługa zaspokaja potrzeby, które kiedyś były zaspokajane za darmo. Co powiecie o medycynie? Porównajcie naszą marną kondycję ze wspaniałym zdrowiem, jakim cieszyli się łowcy-zbieracze i prymitywni rolnicy, a dojdziecie do wniosku, że kupujemy, słono płacąc, naszą zdolność do fizycznego funkcjonowania. Opieka nad dziećmi? Przetwórstwo spożywcze? Transport? Przemysł tekstylny? Brak miejsca nie pozwala mi na analizowanie tego, jakie jeszcze sfery zostały nam skradzione i są odsprzedawane. Posłużę się jeszcze tylko jednym dowodem, potwierdzającym słuszność mojej opinii: jeżeli wzrost pieniądza naprawdę napędza techniczne i kulturalne zaspokajanie nowych potrzeb, to czy nie powinniśmy czuć się bardziej spełnieni, niż jacykolwiek ludzie przed nami?
Czy ludzie są dziś szczęśliwsi, bardziej zaspokojeni, bo mają filmy, zamiast plemiennych gawędziarzy, i odtwarzacze MP3, zamiast spotkań przy pianinie? Czy jesteśmy szczęśliwsi, spożywając masowo wytwarzaną żywność, zamiast plonów z pola sąsiada lub z własnego ogrodu? Czy ludzie odczuwają więcej szczęścia, żyjąc w prefabrykowanych mieszkaniach albo McRezydencjach, a nie w staroangielskich domach z kamienia, bądź wigwamach. Czy jesteśmy szczęśliwsi? Czy została zaspokojona jakakolwiek nowa potrzeba?
Nawet jeżeli nie, to nie będę odrzucał całej techniki, pomimo wszelkich spustoszeń, jakich dokonała w przyrodzie i w ludzkości. Prawdę mówiąc, osiągnięcia nauki i techniki zaspokajają ważne potrzeby, będące kluczowym napędem świętej ekonomii. Należy do nich potrzeba poznawania nowych rzeczy, zabawy, wiedzy oraz tworzenia tego, co w ruchu Nowej Gospodarki nazywamy “naprawdę odjazdowymi rzeczami”. W świętej ekonomii nauka, technika i towarzysząca im specjalizacja pracy będą istnieć nadal, jako czynniki służące zaspokajaniu tych potrzeb. Ten wyższy cel nauki i techniki możemy dostrzec już teraz – jest niczym recesywny gen, który pojawia się uparcie, pomimo niekończącej się komercjalizacji tych dziedzin. To tkwi w sercu każdego prawdziwego badacza i wynalazcy – ten duch zachwytu, ekscytacja i dreszcz emocji, jaką budzi nowość. Każda instytucja starego świata ma odpowiednik w nowym, niczym ta sama nuta w kolejnej oktawie. Nie wzywamy do rewolucji, która usunie stare i stworzy nowe z niczego. Dokonywania takich przewrotów próbowano już w przeszłości, za każdym razem z tym samym skutkiem, gdyż jednym z elementów starego świata jest także mentalność. Święta ekonomia jest częścią całkiem innej rewolucji, polegającej na transformacji, nie zaś czystce. To rewolucja, w której przegrani nawet nie poczują, że przegrali.
Aż do dziś bardzo niewiele produktów naszej gospodarki i techniki służyło zaspokajaniu wspomnianych wyżej potrzeb. Nie dość, że nasze pragnienie zabawy, poznawania nowości i przeżywania zachwytu nie doznało spełnienia, to nawet nasze fizyczne potrzeby są zaspokajane kosztem wielkiego niepokoju i zmagań. Przeczy to twierdzeniu ekonomistów, iż nawet jeśli nowe potrzeby nie zostały zaspokojone, to dzięki technice i podziałowi pracy zaspokajamy te dawne w sposób bardziej wydajny. Mówi się, że maszyna może wykonać pracę tysiąca ludzi, a komputer potrafi koordynować pracę tysiąca maszyn. Dlatego już od osiemnastego wieku futuryści zapowiadali nadejście epoki odpoczynku. Ta epoka nigdy nie nadeszła i, prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat wydaje się oddalać coraz bardziej. Coś najwyraźniej nie działa.
Jedno z dwóch podstawowych założeń ekonomii jest takie, że istoty ludzkie w normalnych warunkach działają zgodnie z racjonalnie pojmowanym interesem własnym, a interes ten koresponduje z pieniędzmi. Dwie osoby dokonają wymiany (jedna sprzeda coś drugiej za pieniądze) tylko wtedy, kiedy obie na tym skorzystają. Zatem do im większej liczby wymian dochodzi, tym większe są osiągane korzyści. Toteż ekonomiści wiążą pieniądz z benthamowską “użytecznością”, czyli z dobrem. To jeden z powodów, dla których wzrost gospodarczy jest niekwestionowanym świętym Graalem polityki ekonomicznej – kiedy gospodarka rośnie, wzrasta też rzekomy poziom dobra na świecie. Który z polityków nie chciałby przypisać sobie zasługi doprowadzenia do wzrostu gospodarczego?
Logika ekonomiczna głosi, że kiedy powstaje jakiś nowy towar, bądź usługa, fakt, iż ktoś chce za to zapłacić, świadczy o tym, że przynosi mu to korzyść. W pewnym wąsko pojmowanym sensie jest to prawdą. Jeśli ukradnę ci kluczyki od samochodu, może ci się opłacać odkupić je ode mnie. Jeżeli ukradnę ci ziemię, możesz skorzystać na tym, że ją ode mnie wydzierżawisz, bo inaczej nie przeżyjesz. Jednak twierdzenie, że transakcje pieniężne są dowodem na ogólny wzrost użyteczności, jest absurdem. Albo raczej zakłada ono, że zaspokajane przez nie potrzeby były pierwotnie niezaspokojone. Jeśli po prostu płacimy za coś, co wcześniej mieliśmy dzięki samowystarczalności, albo ekonomii daru, to logika wzrostu gospodarczego jest błędna. Kryje się w niej ideologiczna motywacja do założenia, iż prymitywne życie było, mówiąc słowami Hobbesa, “samotne, biedne, paskudne, brutalne i krótkie”. Taka przeszłość usprawiedliwiałaby teraźniejszość, która, prawdę mówiąc, pod wieloma względami nosi wszystkie wyliczone przez Hobbesa cechy. Jakie jest życie na amerykańskich przedmieściach, jeśli nie samotne? Jakie jest życie w równikowej Afryce, jeśli nie krótkie?viii I czy jakakolwiek epoka może rywalizować z minionym stuleciem pod względem brutalności? Być może hobbesowskie postrzeganie przeszłości jako okrutnej walki o przetrwanie jest ideologiczną projekcją naszego własnego stanu.
Aby gospodarka wzrastała, musi rosnąć także dziedzina mierzonych pieniądzem towarów i usług. Pieniądz musi zaspokajać coraz więcej i więcej potrzeb. W końcu produkt krajowy brutto jest definiowany jako ogólna suma dóbr i usług wytwarzanych przez dane państwo. Liczą się tylko te, które są wymieniane na pieniądze.
Jeśli popilnuję ci dziecka za darmo, ekonomiści nie uznają tego za usługę i nie zaliczą do PKB. Nie można tym spłacić długu, nie mogę też pójść do supermarketu i powiedzieć, “Zajmowałem się dziś rano dzieciakiem sąsiadów, więc proszę mi dać coś do jedzenia.” Ale jeżeli otworzę ośrodek opieki dziennej i za to samo wezmę od ciebie pieniądze, to stworzyłem “usługę”. PKB rośnie i, według ekonomistów, społeczeństwo staje się bogatsze. Doprowadziłem do wzrostu gospodarczego i podniosłem poziom dobra na świecie. “Dobra” to te rzeczy, za które płacimy pieniędzmi. Pieniądz = Dobro. Oto równanie naszych czasów.
To samo będzie, jeśli zetnę las i sprzedam drewno. Dopóki las rośnie i jest niedostępny, nie jest dobrem. Staje się nim dopiero wtedy, kiedy zbuduję drogę do transportu kłód, wynajmę robotników, zetnę drzewa i zawiozę je do nabywcy. Zamieniam las w drewno, w towar i PKB idzie w górę. Podobnie, jeśli napiszę nową piosenkę i podzielę się nią za darmo, PKB nie wzrośnie i społeczeństwo nie będzie uważane za bogatsze, ale jeśli obejmę ją prawami autorskimi i sprzedam, piosenka stanie się dobrem. A gdybym zdołał znaleźć tradycyjne społeczeństwo, które leczy się za pomocą ziół i szamańskich praktyk, zniszczył jego kulturę i zmusił jego członków do sięgania po płatne farmaceutyki, wyeksmitował ich z ziemi, żeby nie mogli jej uprawiać na potrzeby własne i żeby musieli kupować jedzenie, a następnie założył plantację bananów i zatrudnił ich na niej, to świat stałby się bogatszy. Bo w ten sposób wciągnąłbym rozmaite funkcje, relacje i zasoby naturalne w sferę pieniądza.
Ilekroć ktoś płaci za coś, co kiedyś dostawał w darze, albo wykonywał sobie sam, poziom “dobra” na świecie rośnie. Każde ścięte i przerobione na papier drzewo, każda idea, przechwycona i zamieniona we własność intelektualną, każde dziecko, które używa gry komputerowej, zamiast tworzyć światy własnej wyobraźni, każda międzyludzka relacja zamieniona w płatną usługę, uszczupla o jakąś cząstkę wspólną własność – przyrodniczą, kulturową, duchową i społeczną – zamieniając ją w pieniądz.
To prawda, że zawodowy personel świetlicy potrafi się zająć trzema tuzinami dzieci wydajniej (pod względem roboczogodzin) niż grupka pozostających w domach rodziców. Bardziej wydajna jest uprawa 500-hektarowego gospodarstwa przy użyciu ogromnych traktorów i szeregu środków chemicznych, niż wyprodukowanie tej samej ilości żywności w stu małych gospodarstwach, za pomocą ręcznych narzędzi. Lecz cała ta wydajność nie daje nam ani więcej wolnego czasu, ani nie zaspokaja jakiejś fundamentalnie nowej potrzeby. Kończy się na tym, że nasze stare potrzeby są zaspokajane długim ciągiem szpetnych rzeczy, które zalegają szafy pełne ubrań i butów, zanim trafią na wysypisko.
Ograniczony charakter ludzkich potrzeb stanowił problem od samego początku ery przemysłowej i pojawił się najpierw w przemyśle tekstylnym. W końcu ile garderoby potrzebuje jedna osoba? Rozwiązaniem zagrażającego kryzysu nadprodukcji było takie manipulowanie ludźmi, żeby w nadmiernym stopniu zaspokajali swoje zapotrzebowanie na odzież. Pojawiła się branża mody, która w zaskakująco świadomy i cyniczny sposób zachęcała potencjalnych dandysów do nadążania za najnowszymi trendami. Ludzie przyjęli to, po części dlatego, że ubiór zajmuje szczególne miejsce we wszystkich kulturach, zaspokajając różnorakie święte, radosne, posępne i żartobliwe potrzeby, a także przyczyniając się w znacznym stopniu do określania społecznej tożsamości. Przystrajanie naszych ciał jest równie naturalne, jak doprawianie naszych potraw. Chodzi o to, że nie zaspokojono żadnej nowej potrzeby. Coraz większa część produkcji jest poświęcana zaspokajaniu tej samej potrzeby, tyle tylko, że w nieskończoność komplikowanej.
Co więcej, to samo uprzemysłowienie, które przyniosło masową produkcję tekstyliów, spowodowało też społeczną dezintegrację, która roztrzaskała tradycyjne społeczności i sprawiła, że ludzie stali się podatni na mody. Opisałem to nieco szerzej we Wspinaczce ludzkości:
Aby wprowadzić konsumpcjonizm do izolowanej wcześniej kultury, należy najpierw zniszczyć jej poczucie tożsamości. Oto jak tego dokonać: Zakłócić jej sieci wzajemności poprzez wprowadzenie artykułów konsumenckich z zewnątrz. Podkopać jej samoocenę efektownymi obrazami Zachodu. Poniżyć jej mitologię, poprzez pracę misjonarską i edukację naukową. Rozmontować jej tradycyjne sposoby przekazywania miejscowej wiedzy, poprzez wprowadzenie szkolnictwa z zewnętrznym programem. Zniszczyć jej język, poprzez szkolnictwo prowadzone po angielsku, albo w innym narodowym, bądź światowym języku. Okroić jej związki z ziemią, poprzez importowanie taniej żywności, dzięki czemu miejscowe rolnictwo stanie się nieopłacalne. W ten oto sposób tworzy się ludzi żądnych tenisówek.
Kryzys nadprodukcji, występujący wtedy, gdy jedna potrzeba jest generalnie zaspokojona, można rozwiązać poprzez kierowanie wyrobów na jakąś inną potrzebę. Można na to spojrzeć tak, że kolejne rodzaje wspólnoty przyrodniczej, społecznej, kulturowej i duchowej są przekształcane we własność i w pieniądze. Kiedy społeczny kapitał produkcji odzieży (to znaczy umiejętności i tradycje oraz sposoby ich przekazywania) staje się towarem i nikt już nie wykonuje ubrań poza gospodarką pieniężną, przychodzi czas sprzedawania jeszcze większej ilości ubrań poprzez zniszczenie innych struktur społecznych, które podtrzymują tożsamość. Wtedy tożsamość staje się towarem, a stroje i inne dobra konsumenckie jej zamiennikiem.
Społeczna ekologia daru – wspólne umiejętności, zwyczaje i struktury społeczne zaspokajające wzajemne potrzeby – jest równie obfitym źródłem bogactwa i zawiera tyle samo skarbów, co przyrodnicza ekologia i ziemia, będąca jej podstawą. Pytanie brzmi: co się stanie, kiedy wszystkie te formy wspólnego kapitału zostaną wyczerpane? Co się stanie, kiedy nie będzie już ryb, które można przetworzyć w potrawy, gdy nie będzie lasów, z których można zrobić papier, gleby, którą można zamienić w syrop kukurydziany, ani niczego, co ludzie robią dla siebie za darmo?
Na pierwszy rzut oka, to wcale nie powinno być kryzysem. Dlaczego wciąż musimy rosnąć? Skoro wszystkie nasze potrzeby są zaspokajane dzięki rosnącej wydajności, to dlaczego nie możemy po prostu pracować mniej? Dlaczego obiecywana epoka odpoczynku dotąd nie nadeszła? Jak zobaczymy, przy naszym obecnym systemie pieniężnym ona nigdy nie nadejdzie. Nie wystarczy żaden nowy cud technologiczny. Odziedziczony przez nas system pieniężny zawsze będzie nas zmuszał do wybierania wzrostu, zamiast czasu wolnego.
Ktoś mógłby powiedzieć, że pieniądz jednak zaspokoił jedną potrzebę, która wcześniej nie była zaspokojona – odczuwaną przez rodzaj ludzki potrzebę wzrostu i operowania na skalę milionów i miliardów. Może i w sferze wyżywienia, muzyki, opowieści, medycyny itd. nasze potrzeby nie są zaspokojone bardziej, niż w epoce kamienia, ale za to możemy, po raz pierwszy, tworzyć rzeczy wymagające skoordynowanych wysiłków milionów specjalistów na całym świecie. Pieniądz ułatwił rozwój metaludzkiego organizmu, złożonego z siedmiu miliardów komórek, kolektywnego ciała rodzaju ludzkiego. Jest jak cząsteczka sygnałowa, koordynująca udział jednostek i organizacji w realizacji celów, których żadna mniejsza grupa nie byłaby w stanie osiągnąć. Wszelkie potrzeby, jakie pieniądz wytworzył, albo przeniósł ze sfery osobistej w standardową i pospolitą, były częścią rozwoju tego organizmu. Nawet branża mody przyczyniła się do tego, jako środek tworzenia tożsamości i poczucia przynależności obejmującego ogromne dystanse społeczne.
Podobnie jak wielokomórkowy organizm, ludzkość jako kolektywna istota potrzebuje narządów, podsystemów i środków do ich koordynowania. Pieniądz, wraz z kulturą symboliczną, techniką komunikacyjną, edukacją i tak dalej, doprowadził do ich powstania. Był także jak hormon wzrostu, stymulujący i sterujący ekspresją tego wzrostu. Dziś wygląda na to, że osiągnęliśmy granice wzrostu, a tym samym doczekaliśmy się końca dzieciństwa ludzkości. Wszystkie nasze narządy są w pełni uformowane, prawdę mówiąc, użyteczność niektórych już minęła i mogą powrócić do stanu szczątkowego. Dojrzewamy. Być może jesteśmy gotowi skierować nowoodkrytą siłę twórczą miliardów na jej dojrzały cel. Zatem niewykluczone, że potrzebujemy innego rodzaju pieniądza, takiego, który nadal będzie koordynował ogromnie złożony, metaludzki organizm, ale już nie będzie zmuszał go do wzrostu.
Potęga pieniądza
Wszelkie niezliczone formy dzisiejszej własności mają jedną wspólną, definiującą je cechę: każda z nich może zostać kupiona i sprzedana za pieniądze. Wszystkie są równoważnikami pieniądza, bo każdy, kto ma pieniądze, może posiadać każdy inny rodzaj kapitału oraz mocy produkcyjnych. A każda z tych form (pamiętajcie o tym) powstała z dóbr wspólnych, które kiedyś nie należały do nikogo, ale zostały oderwane od wspólnoty i przekształcone we własność. To samo, co stało się z ziemią, stało się także z wszystkim innym i doprowadziło do tej samej koncentracji bogactwa oraz władzy w rękach posiadaczy. Ojcowie chrześcijaństwa, a także Proudhon, Marks i George wiedzieli, że jest rzeczą niemoralną okraść kogoś z jego własności, a następnie zmusić go, żeby płacił za jej używanie. A jednak to się dzieje, za każdym razem, kiedy pobierasz czynsz dzierżawny za ziemię lub odsetki od pieniędzy. Nie jest zatem przypadkiem, że prawie wszystkie religie świata nakładają ograniczenia na lichwę. Człowiek nie powinien czerpać zysku z samego faktu posiadania czegoś, co istniało, zanim stało się własnością, a dzisiejszy pieniądz jest wcieleniem tego wszystkiego, przedestylowaną esencją własności.
Jednakże motywacją antyodsetkowych systemów pieniężnych, które zaproponuję i przedstawię w tej książce, nie jest wyłącznie moralność. Odsetki to coś więcej, niż zwykłe wpływy z przestępstwa, więcej nawet niż dalsze czerpanie dochodu z przestępstwa już popełnionego. To także motor trwającego rabunku, siła, która zmusza nas, pomimo naszych najszlachetniejszych intencji, do dobrowolnego lub wymuszonego udziału w eksploatacji odkrywkowej ziemi.
W moich podróżach, najpierw odbywanych w głąb siebie, a następnie po świecie, w roli prelegenta i pisarza, częstokroć stykałem się z głębokim cierpieniem i bezradnością wynikającą z wszechobecności mechanizmu pożerającego świat, oraz faktu, że współuczestnictwo w nim jest prawie niemożliwe. Jednym z milionów przykładów jest to, że ludzie wściekli na Wal-Mart i tak tam kupują (albo w innych, równie drapieżnych sieciach), ponieważ uważają, że nie stać ich na to, by płacić dwukrotnie więcej, albo obyć się bez kupowanych tam artykułów. A co z elektrycznością, która zasila mój dom? Z węglem wydzieranym ziemi? Co z benzyną, która pozwala mi dojeżdżać w różne miejsca i napędza mój generator podczas awarii sieci energetycznej? Mogę minimalizować mój udział w mechanizmie pożerania świata, ale nie jestem w stanie uniknąć go całkowicie. Kiedy ludzie uświadamiają sobie, że już samo życie w społeczeństwie oznacza współudział w niegodziwościach świata, często ogarnia ich pragnienie znalezienia całkowicie odizolowanej i samowystarczalnej społeczności – ale co to da, skoro Rzym już płonie? Co z tego, że nie wniesiesz swojej maleńkiej cząstki do zanieczyszczeń, które przytłaczają ziemię? To się nie zatrzyma, bez względu na to czy będziesz mieszkać w lesie, żywiąc się korzonkami i jagodami, czy na przedmieściu, jedząc żywność przywożoną ciężarówkami z Kalifornii.ix Pragnienie osobistego uwolnienia się od grzechów społeczeństwa to rodzaj fetysza, coś, co przypomina panele słoneczne na dachu 400-metrowej rezydencji.
Chęć bojkotowania Wal-Martu, albo reformowania służby zdrowia, edukacji, polityki bądź czegokolwiek innego, choć chwalebna, szybko okazuje się daremna, bowiem rzuca wyzwanie potędze pieniądza. Próba wpłynięcia na cokolwiek przypomina wyczerpujące płynięcie pod prąd – gdy tylko na moment przestajemy machać rękami i nogami, jakaś nowa zniewaga, nowa okropność, nowe ograbianie przyrody, społeczności, zdrowia lub ducha w imię pieniędzy, spycha nas z powrotem tam, gdzie byliśmy.
Czym dokładnie jest ta “potęga pieniądza”? Nie jest to, jak czasem może się wydawać jakaś złowroga koteria bankierów, rządzących światem poprzez Klub Bilderberg, Komisję Trójstronną lub inne instrumenty “iluminatów”. W moich podróżach i korespondencji natrafiam czasami na ludzi, którzy czytali książki Davida Icke’a oraz innych autorów, przekonujących o istnieniu prastarego, globalnego spisku na rzecz “nowego porządku świata”, symbolizowanego przez wszechwidzące oko na szczycie piramidy, kontrolujące każdy rząd i każdą instytucję. Tym spiskiem ma kierować mała, tajna koteria żądnych władzy potworów, którym nawet Rotszyldowie i Rockefellerowie służą za marionetki. Muszę być bardzo naiwny, albo bardzo niedouczony, jeżeli nie pojmuję prawdziwej natury problemu.
Choć przyznaję, że jestem naiwny, to nie uważam się za niedouczonego. Wiele czytałem na ten temat i nie usatysfakcjonowało mnie to. Oczywiście za wydarzeniami takimi jak zamach z 11 września, czy zabójstwo Kennedy’ego kryje się znacznie więcej, niż nam powiedziano, a branża finansowa, zorganizowana przestępczość i władza polityczna są ciasno splecione, ale ogólnie uważam, że teorie spiskowe przeceniają zdolność ludzi do udanego kierowania i sterowania złożonymi systemami. Z pewnością dzieje się coś tajemniczego i “zbiegi okoliczności”, cytowane przez ludzi takich jak Icke, wymykają się konwencjonalnym wyjaśnieniom, ale jeśli mogę pozwolić sobie na odrobinę metafizyki, to uważam, że to zakorzenione w nas ideologie i systemy wierzeń, oraz ich nieświadome cienie, generują macierz synchronii, która bardzo przypomina spisek. Prawdę mówiąc, jest to spisek bez spiskowców. Każdy jest marionetką, ale nie ma lalkarzy.
Co więcej, urok teorii spiskowych, których zazwyczaj nie sposób obalić, jest w tym samym stopniu psychologiczny, co empiryczny. Mają one mroczny powab, gdyż odwołują się do naszego pierwotnego oburzenia i wskazują coś, na co możemy je skierować, coś, co możemy obwiniać i nienawidzić. Niestety, jak przekonali się liczni rewolucjoniści, którym udało się obalić oligarchów, nasza nienawiść jest źle ulokowana. Prawdziwa przyczyna nieszczęść jest znacznie głębsza i bardziej wszechobecna. Wykracza poza świadome ludzkie działania i nawet bankierzy oraz oligarchowie są przez nią zniewoleni. Prawdziwymi winowajcami są kosmiczni władcy, którzy rządzą światem ze swoich latających spodków. Żartuję.x Prawdziwym winowajcą, prawdziwym lalkarzem, który pociąga za sznurki naszych finansowych elit, jest system pieniężny – oparty na kredycie, napędzany odsetkami system, wypływający z prastarej, narastającej fali oddzielenia, która generuje rywalizację, polaryzację i chciwość, która wymusza nieskończony wzrost w postępie geometrycznym i która, co najważniejsze, zbliża się do końca w naszych czasach, w miarę jak paliwo tego wzrostu – kapitał społeczny, przyrodniczy, kulturowy i duchowy – ulega wyczerpaniu.
W kilku następnych rozdziałach opisuję ten proces oraz dynamikę odsetek, a także definiuję na nowo obecny kryzys gospodarczy, jako kulminację trendu trwającego przez wieki. Wiedząc o tym wszystkim, będziemy mogli lepiej pojąć jak można stworzyć nie tylko nowy system pieniężny, ale nowy rodzaj systemu pieniężnego, którego skutki będą odwrotne do dzisiejszych. Będzie to wspólnota zamiast chciwości, równość zamiast polaryzacji, wzbogacanie wspólnej własności zamiast jej ograbiania i trwałość zamiast wzrostu. Ten nowy system pieniężny ucieleśni także jeszcze głębszą przemianę, którą oglądamy dzisiaj, przesunięcie ludzkiej tożsamości w stronę pokrewnej jaźni, związek wszystkich istot w kręgu daru. Każdy pieniądz, będący częścią tego Zjednoczenia, tego Wielkiego Zwrotu, z pewnością zasługuje na miano świętego.
Tłumaczenie: Roman Palewicz
i Dopuszczalne ilości zanieczyszczeń i podobne projekty dążą do przekształcenia we własność absorpcyjnej pojemności ziemi. Jednak nawet bez nich jest to już niewidzialny, wbudowany składnik każdego produktu, istotny wkład, którego zasoby są ograniczone. Nawet bez jednoznacznych praw własności ta pojemność absorpcyjna jest zabierana ze wspólnej własności.
ii Filmowcy, na przykład, potrzebują całych dzialów prawnych zajmujących się prawami, aby mieć pewność, że przez nieuwagę nie użyli w swych filmach jakiegoś chronionego prawem obrazu. To może obejmować zdjęcia mebli, budynków, logo różnych marek oraz odzieży – niemal wszystkiego, co nas otacza. Rezultatem jest dławienie kreatywności i czynienie znacznej części najciekawszych dzieł sztuki nielegalnymi. (To nieuniknione, kiedy sztuka wykorzystuje jako temat to, co nas otacza, a te rzeczy już sa przedmiotem własności.)
iii Mumford, Technics and Civilization (“Technika i cywilizacja”). Oczywiście osoba występująca w ostatnim etapie procesu wynalazczego zasługuje na nagrodę za swoją pomysłowość i trud, ale należy uznać także kontekst społeczny. A to dzieje się w coraz mniejszym stopniu, gdyż okresy obowiązywania patentów i praw autorskich wydłużyły się z pierwotnych dziesięciu lub dwudziestu lat do (w niektórych przypadkach) nawet całego stulecia.
iv Piotr Kropotkin, Zdobycie chleba (Księgarnia J. Czarneckiego, Kraków i Warszawa, 1925, tłumacza nie podano).
v Szczegółowe omówienie praw do własności intelektualnej wykracza poza zakres tej książki. Z pewnością wniosłem wkład do zespołu zawartych tutaj idei (przynajmniej mam taką nadzieję!) i zasługuję na wynagrodzenie za swą pracę. Jednak utrudnianie innym ludziom włączania moich pism i myśli do nowych dzieł odczuwam jako skąpstwo. W praktyce opowiadam się za doktryną “dozwolonego użytku” i drastycznym ograniczeniem terminów obowiązywania praw autorskich i patentów.
vi Albo nie akceptuje żadnej rzeczywistości, pomijając wszystko, jako jeden z wielu obrazów i symboli. Z jednej strony pozwala mu to “przedrzeć się przez ten stek bzdur”, z drugiej sprawia, że jest cyniczne i znużone.
viii Dzisiejsze życie jest krótkie także gdzie indziej; pomimo iż trwa stosunkowo długo, zabieganemu, żyjącemu w pośpiechu człowiekowi wydaje się krótkie.
ix Tym niemniej wysiłki, jakie ludzie podejmują, żeby ograniczyć swój współudział w niszczeniu świata, jest bardzo ważny na poziomie rytuału. Rytuały polegają na manipulowaniu symbolami w celu wpływania na rzeczywistość – nawet pieniądz jest narzędziem rytuału – i dlatego mają ogromną siłę sprawczą. Dlatego proszę, nie pozwólcie, żeby moje słowa odwiodły was od bojkotowania Wal-Martu. Aby lepiej to zrozumieć, przeczytajcie w Internecie mój esej “Rituals for Lover Earth” (Rytuały miłośnika Ziemi), najlepiej po zapoznaniu się z Rozdziałem 8 tej książki.
x No, niezupełnie. Zarzut nikczemnego wpływu pozaziemskich albo demonicznych istot wynika z ważnego spostrzeżenia – że źródło zła w naszym świecie leży poza świadomym ludzkim działaniem. Istnieją “lalkarze” ale są nimi systemy i ideologie, a nie ludzie. Co do kosmitów, to mam kłopot z odpowiedzią na pytanie czy w nich “wierzę”. Być może kwestia ich “istnienia” przemyca ontologiczne założenia, które nie sa prawdziwe, zwłaszcza takie, że istnieje obiektywne tło, na którym rzeczy albo istnieją, albo nie. Więc zazwyczaj po prostu odpowiadam, że “wierzę”.