Mamy większe domy, ale mniejsze rodziny;
więcej udogodnień, ale mniej czasu.
Mamy więcej stopni naukowych, ale mniej rozsądku;
więcej wiedzy, ale mniej poglądów;
więcej ekspertów, ale też więcej problemów;
więcej leków, ale mniej zdrowia.
Odbyliśmy drogę na księżyc i z powrotem,
ale mamy kłopot z przejściem przez ulicę, żeby poznać nowego sąsiada.
Zbudowaliśmy więcej komputerów, przechowujących więcej danych, niż kiedykolwiek,
ale tak naprawdę porozumiewamy się w mniejszym stopniu.
Staliśmy się mistrzami ilości, ale brakuje nam jakości.
To czasy szybkiego jedzenia, lecz powolnego trawienia,
wysokich osobników, ale małych ludzi,
gwałtownych zysków, ale płytkich relacji.
To czas, kiedy wiele widać za oknem,
ale w pokoju nie ma niczego.
– autor nieznany
Kryzys finansowy, wobec którego dziś stoimy, wynika z faktu, że nie ma już prawie społecznego, kulturowego, przyrodniczego i duchowego kapitału, który można by przekształcić w pieniądz. Po stuleciach niemal bezustannego tworzenia pieniędzy jesteśmy tak ubodzy, że nie pozostało nam nic do sprzedania. Nasze lasy zostały zniszczone, nasza gleba wyjałowiona i spłukana do morza, nasze łowiska wyczerpane, a ożywcza zdolność ziemi do przetwarzania naszych odpadów została wyeksploatowana. Nasza kulturowa skarbnica piosenek i opowieści, obrazów i symboli, została zrabowana i objęta prawami autorskimi. Każdy trafny zwrot, jaki zdołasz wymyślić, jest już chronionym sloganem. Nawet nasze relacje i zdolności zostały nam odebrane i odsprzedane, toteż dziś jesteśmy zależni od obcych, a tym samym od pieniędzy, w rzeczach, za które do niedawna płaciło niewielu ludzi – żywności, dachu nad głową, odzieży, rozrywce, opiece nad dziećmi, gotowaniu. Samo życie stało się artykułem konsumenckim.
Dziś sprzedajemy ostatnie resztki naszej boskiej darowizny: nasze zdrowie, biosferę i genom, nawet nasze umysły. Pitagorejskie powiedzenie “Wszystko jest liczbą” stało się nieomal prawdą – świat został przekształcony w pieniądz. To proces, który dopełnia się w naszych czasach. Jest niemal zakończony, zwłaszcza w Ameryce i innych “rozwiniętych” krajach. W krajach “rozwijających się” (zauważcie, że te terminy zakładają, iż nasz system ekonomiczny jest przeznaczeniem innych społeczeństw) wciąż istnieją ludzie żyjący zasadniczo w kulturach daru. Bogactwo przyrodnicze i społeczne nie jest tam jeszcze przedmiotem własności. Globalizacja to proces polegający na wydzieraniu tych środków w celu nakarmienia maszyny pieniądza, której egzystencjalna potrzeba wzrostu jest nienasycona. Jednak ta eksploatacja odkrywkowa innych krain też zbliża się do swych granic, zarówno dlatego, że nie zostało już prawie nic do zabrania, jak i z uwagi na rosnące ogniska skutecznego oporu.
Rezultat jest taki, że zasoby pieniądza – i odpowiadająca im wartość długu – od kilkudziesięciu lat przerastają produkcję towarów i usług, którą obiecują. Ma to głęboki związek z problemem nadprodukcji w klasycznej ekonomii. Aby oddalić w przyszłość marksowski kryzys kapitału – złowieszczy cykl spadania zysków, obniżania płac, malejącej konsumpcji oraz nadprodukcji, występujący w dojrzałych gospodarkach – musimy bezustannie rozwijać nowe, zyskowne branże i rynki. Kontynuacja kapitalizmu, jak wiemy, zależy od nieskończonego rozwoju tych nowych branż, co zasadniczo sprowadza się do bezustannego przekształcania w pieniądz nowych sfer kapitału społecznego, przyrodniczego, kulturowego i duchowego. Problem polega na tym, że są to zasoby skończone, a im bliżej jesteśmy ich wyczerpania, tym boleśniejsze staje się ich pozyskiwanie. Dlatego wraz z kryzysem finansowym mamy kryzys ekologiczny i zdrowotny. Te sprawy są ściśle powiązane. Nie możemy już przekształcić w pieniądz dużo większej części ziemi, ani dużo większej części naszego zdrowia, zanim podstawa samego życia znajdzie się w zagrożeniu.
Obecną sytuację ilustruje prastary chiński mit. Głosi on, że był raz potwór, zwany tao tie, który miał nienasycony apetyt. Pożarł wszystkie stworzenia wokół siebie, nawet samą ziemię, ale nadal był głodny. Więc w końcu zwrócił się ku swojemu ciału – zjadł swe ręce, nogi i tors, aż nie zostało nic, oprócz głowy.
Głowa nie może żyć bez ciała. Wobec wyczerpania niezmonetyzowanego dobra wspólnego, służącego mu za pokarm, kapitał finansowy zaczął pożerać własne ciało – gospodarkę przemysłową, której ponoć miał służyć. Jeżeli dochód z wytwarzania towarów i usług nie wystarcza do obsługi długu, kredytodawcy przejmują środki trwałe. I właśnie do tego doszło zarówno w gospodarce amerykańskiej, jak i globalnie. Przykładowo hipoteki były pierwotnie drogą do pełnego posiadania domu, poczynając od 20-procentowego wkładu własnego. Dziś niewielu ludzi marzy o tym, że kiedykolwiek spłacą swoją hipotekę. Refinansują ją tylko w nieskończoność, w praktyce wynajmując swój dom od banku. Patrząc szerzej, w podobnej sytuacji znajdują się kraje Trzeciego Świata, zmuszone do wyprzedawania swego majątku narodowego i okrawania służb socjalnych, zgodnie z programami oszczędnościowymi MFW. Tak jak wy możecie mieć wrażenie, że cała wasza praca idzie na spłatę długu, tak cała ich gospodarka jest nastawiona na produkcję towarów służących spłacie zadłużenia zagranicznego.
Środki oszczędnościowe MFW przypominają narzucane przez sądy plany spłaty długów. Sprowadzają się do powiedzenia: “Będziecie musieli zadowolić się mniejszą ilością pieniędzy, pracować ciężej i przeznaczać większą część swoich dochodów na spłatę długów. Oddacie mi wszystko, co posiadacie i przekażecie mi wszystkie swoje przyszłe zarobki!” Emerytury robotników, płace nauczycieli, minerały, ropa naftowa – wszystko idzie na obsługę długu. Z biegiem lat formy niewolnictwa uległy zmianie, ale istota pozostała taka sama. Paradoks polega na tym, że na dłuższą metę środki oszczędnościowe nie przynoszą korzyści nawet kredytodawcom. Dławią wzrost gospodarczy poprzez ograniczanie konsumpcji, popytu oraz inwestycji. Miejsca pracy znikają, ceny towarów spadają i zadłużeni ludzie, oraz całe narody, mają mniejsze niż wcześniej szanse na spłatę zobowiązań.
Oprocentowanie, które nie potrafi myśleć inaczej, niż krótkoterminowo, uwielbia oszczędności, bo dłużnicy zasadniczo mówią: “Poświęcimy więcej pracy i zasobów na obsługę długu.” W ten sposób niespłacalne długi mogą być spłacane odrobinę dłużej. Właśnie to dzieje się w Europie, kiedy to piszę (2010). Rządy obcinają emerytury i godzą się na prywatyzację opieki społecznej, aby zapewnić posiadaczy obligacji, że dostaną swe pieniądze. Oszczędnościowe dudnienie jest słyszalne także tutaj, w Ameryce, w postaci alarmujących doniesień o deficycie federalnym. Z punktu widzenia logiki rynków obligacji i deficytów budżetowych sprawa większej odpowiedzialności fiskalnej jest niepodważalna. Z zewnątrz ta logika jest absurdalna – czy zwyczajne liczby, zwykła interpretacja komputerowych bitów ma nas zmuszać do obniżania poziomu życia wielu w imię zachowania bogactwa nielicznych.
W końcu dłużnikom wyczerpią się dochody i środki trwałe, które można by im zabrać. Krach, do którego dochodzi dziś, powinien, prawdę mówiąc, nastąpić wiele lat temu, tyle tylko, że stworzono różne lipne i rozdęte dobra, żeby to wszystko mogło się kręcić trochę dłużej. Finansowy tao tie pożerał sam siebie, pokrywając dług kolejnym długiem. Wysiłki zmierzające do podparcia tej budowli nie mogą się udać, bo ona musi rosnąć – wszystkie te długi są oprocentowane. A mimo to władze próbują. Kiedy słyszycie zwrot “ratowanie systemu finansowego”, przetłumaczcie to sobie na “zachowanie długów w księgach”. To próba znalezienia sposobu na to, żebyście nadal płacili i żeby dług rósł. To samo dotyczy zadłużonych narodów. Piramida długu nie może rosnąć wiecznie, bo w końcu, kiedy cały majątek dłużników zniknie, a wszystkie ich dochody będą przeznaczane na spłaty, wierzyciele nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko pożyczać dłużnikom pieniądze na kolejne płatności. Wkrótce nieuregulowane należności będą tak wysokie, że dłużnicy będą musieli pożyczać nawet na spłatę odsetek, co wyznacza moment, kiedy pieniądz nie przepływa już (i nie może przepływać) od dłużnika do wierzyciela. To ostatni etap, zazwyczaj krótki, choć dzisiaj przedłużany przez finansową “magię” z Wall Street. Pożyczki i wszelkie zbudowane na nich instrumenty pochodne zaczynają tracić wartość i następuje deflacja długów.
Zasadniczo najbliższy kryzys finansowy i głębszy od niego kryzys wzrostu są powiązane na dwa sposoby. Oparte na oprocentowaniu wierzytelności wymuszają wzrost gospodarczy, a kryzys dłużny jest objawem ujawniającym się za każdym razem, kiedy wzrost staje się wolniejszy.
Obecny kryzys jest ostatnim etapem tego, co rozpoczęło się w latach 30. XX wieku. Kolejne rozwiązania fundamentalnego problemu nadążania za pieniądzem, który przyrasta wraz z oprocentowaniem, były wprowadzane i wyczerpywały się. Pierwszym skutecznym rozwiązaniem była wojna, stan, który trwa nieprzerwanie od roku 1940. Niestety, albo raczej na szczęście, broń jądrowa i przemiany w ludzkiej świadomości ograniczyły bezustanną eskalację militarną. Wojna między mocarstwami nie jest już dłużej możliwa. Inne rozwiązania – globalizacja, umożliwiany przez technikę rozwój towarów i usług, zastępujących ludzkie funkcje, które nigdy wcześniej nie były przedmiotem handlu, a także rabunek naturalnych zasobów, które kiedyś pozostawały poza naszym zasięgiem, i wreszcie finansowy autokanibalizm – również dobiegają kresu. O ile nie ma jakichś sfer bogactwa, których nie wziąłem pod uwagę, oraz nowych głębin biedy, niedoli i wyobcowania, w które moglibyśmy spaść, tego, co nieuniknione, nie da się opóźniać zbyt długo.
Bańka kredytowa, przedstawiana jako źródło obecnych nieszczęść ekonomicznych, nie była ich przyczyną, a jedynie objawem. Kiedy zwroty z inwestycji kapitałowych zaczęły spadać na początku lat 70. XX wieku, kapitał zaczął rozpaczliwie szukać innych sposobów utrzymania swojej ekspansji. W miarę jak pękały kolejne bańki – towarowa, pod koniec lat 70., inwestycji w oszczędności i pożyczki w latach 80., akcji firm komputerowych w latach 90 i wreszcie nieruchomości oraz finansowych instrumentów pochodnych w pierwszej dekadzie XXI wieku – kapitał natychmiast przenosił się do innej sfery, zachowując złudzenie gospodarczej ekspansji. Jednak prawdziwa gospodarka pozostawała w zastoju. Brakowało potrzeb, które mogłaby zaspokoić nadmierna wydajność produkcji, za mało było kapitału społecznego i przyrodniczego, który można by przekształcić w pieniądz.
Aby utrzymać wzrost pieniądza w postępie geometrycznym, ilość dóbr i usług musi móc za nim nadążać, albo imperializm i wojna muszą móc nasilać się w nieskończoność. Jednak wszystko dotarło do ściany. Nie ma gdzie skręcić.
Impas, jaki przeżywamy dziś w sferze przekształcania natury w towary i relacji w usługi, nie jest tymczasowy. Niewiele pozostało już do przekształcenia. Postęp techniczny i udoskonalenia metod przemysłowych nie pomogą nam wyławiać z morza większej ilości ryb – ryby w większości znikły. Nie pomogą nam w nasileniu wyrębów – lasy już teraz z ledwością wytrzymują eksploatację. Nie pozwolą nam wypompowywać więcej ropy – zasoby już są na wyczerpaniu. Nie możemy rozbudowywać sektora usług – już prawie nie ma rzeczy, które byśmy robili dla siebie nawzajem, nie płacąc za nie. Nie ma miejsca na wzrost gospodarczy, jaki znamy, to znaczy nie możemy dłużej przekształcać życia i świata w pieniądze. Toteż nawet jeśli podążymy za bardziej radykalnymi zaleceniami politycznymi, które płyną z lewej strony, licząc na to, że poprzez anulowanie długów i redystrybucję dochodów zainicjujemy nowy wzrost gospodarczy, możemy osiągnąć tylko tyle, że uszczuplimy to, co jeszcze pozostało z naszego boskiego dziedzictwa przyrody, kultury i społeczności. W najlepszym razie taki bodziec ekonomiczny umożliwi skromną i krótkotrwałą ekspansję, polegającą na ponownej monetyzacji funkcji, które podczas recesji udało się nam zdemonetyzować. Przykładowo, z uwagi na sytuację gospodarczą wraz z kilkorgiem przyjaciół opiekujemy się nawzajem swymi dziećmi, choć w lepszych czasach moglibyśmy posyłać je do przedszkola. Nasza wzajemność jest okazją do wzrostu gospodarczego – to co robimy dla siebie za darmo, można przekształcić w płatne usługi. Mówiąc ogólniej, jest to jedynie okazja do znalezienia się w miejscu, w którym już byliśmy (i wtedy kryzys rozpocznie się od nowa). Metoda “kurczyć się, aby rosnąć”, będąca istotą wojny i deflacji, jest skuteczna (i to w coraz mniejszym stopniu) tylko jako działanie na przeczekanie, do czasu, kiedy staną się dostępne nowe sfery niezmonetyzowanego kapitału społecznego i przyrodniczego.
Dlatego obecny problem jest znacznie głębszy, niż to przedstawiają dzisiejsze obiegowe opinie. Rozważcie taki typowy przykład z dziennika finansowego:
[Paul] Volcker ma rację. Zabezpieczone obligacje dłużne, zabezpieczone hipoteczne papiery wartościowe oraz inne mnożące się w komputerach złożoności i zabawki, nie były odpowiedzią na podstawowe potrzeby gospodarki, tylko na niepohamowaną chciwość Wall Street. Bez nich banki nie miałyby innego wyboru – musiałyby przeznaczać swój kapitał i pracę na zaspokajanie prawdziwych potrzeb firm i konsumentów. Nie byłoby kryzysu, załamania i recesji.1
Mamy tu jedynie najbardziej powierzchowny opis głębszego problemu. Zabezpieczone obligacje dłużne itp. instrumenty są jedynie symptomem. Ważniejsze było to, że brakowało tych “prawdziwych potrzeb”, na które banki mogłyby przeznaczać kapitał, gdyż uzasadnioną podstawą do kredytowania są tylko takie potrzeby, które wygenerują zyski wyższe od oprocentowania. W gospodarce nękanej przez nadprodukcję takie okazje są rzadkie. Więc branża finansowa grała sobie w numerki. Wspomniane papiery wartościowe były objawem, a nie przyczyną kryzysu finansowego, który powstał dlatego, że wzrost gospodarczy nie był w stanie nadążyć za odsetkami.
Różni eksperci zauważali, że afera Bernarda Madoffa nie różniła się za bardzo od piramidy finansowej w postaci instrumentów pochodnych opartych na hipotekach oraz podobnych aktywach, które w podobny sposób nadymały bańkę i mogły się utrzymać tylko w przypadku bezustannego, a prawdę mówiąc rosnącego w postępie geometrycznym dopływu nowych pieniędzy. W tym sensie jest to symbol naszych czasów – i to w większym stopniu, niż ludzie podejrzewają. Piramidą finansową jest nie tylko kasyno na Wall Street. Równie nietrwały, skazany na klęskę, jest szerzej pojmowany system pieniężny, oparty na wiecznym przekształcaniu ograniczonego dobra wspólnego w pieniądz. To coś na kształt ogniska, którego płomienie muszą strzelać wyżej i wyżej, aż do wyczerpania wszelkiego dostępnego paliwa. Tylko głupiec uwierzy, że ogień może być coraz wyższy, jeśli zasoby drewna są ograniczone. Ciągnąc dalej tę metaforę, można powiedzieć, że obecna deindustrializacja i finansjalizacja gospodarki jest czymś na kształt wykorzystania ciepła do tworzenia większej ilości paliwa. Zgodnie z drugą zasadą termodynamiki, ilość wytworzona jest zawsze mniejsza od ilości zużytej na jej wytworzenie, jest więc oczywiste, że praktyka pożyczania nowych pieniędzy na spłatę starych długów wraz z odsetkami nie może trwać zbyt długo, a właśnie to gospodarka traktowana jako całość robi już od dziesięciu lat.
Jednak nawet jeśli odrzucimy tę głupotę, nadal stajemy wobec perspektywy wyczerpania paliwa (pamiętajcie, że nie chodzi mi dosłownie o źródła energii, tylko o wszelkie więzi z przyrodą i kulturą, które można przekształcić w towar). Większość propozycji rozwiązania obecnego kryzysu sprowadza się do znalezienia większej ilości paliwa. Czy będzie to wydobycie większej ilości ropy, zabrukowanie większej ilości zielonych przestrzeni, czy pobudzenie wydatków konsumenckich, celem jest przywrócenie wzrostu gospodarczego – to znaczy poszerzenie królestwa towarów i usług. Czyli znalezienie nowych rzeczy, za które moglibyśmy płacić. A dziś, co dla naszych przodków byłoby niewyobrażalne, płacimy nawet za naszą wodę i nasze piosenki. Co jeszcze można przekształcić w pieniądz?
O ile mi wiadomo, pierwszym ekonomistą, który dostrzegł ten fundamentalny problem i jego związek z systemem pieniężnym, był Frederick Soddy, laureat Nagrody Nobla i pionier chemii jądrowej, który zwrócił uwagę na ekonomię w latach 20. XX wieku. Jako pierwszy podważył ideologię nieskończonego wykładniczego wzrostu gospodarczego, rozciągając na ekonomię przemyślenia Thomasa Malthusa dotyczące populacji. Poglądy Soddy’ego opisuje zwięźle Herman Daly:
Pomysł, iż ludzie mogą żyć z odsetek od wzajemnego zadłużenia (…) jest kolejnym projektem perpetuum mobile, prostackim urojeniem na skalę masową. Soddy wydaje się mówić, że to, co jest w sposób oczywisty niemożliwe dla społeczności – żeby wszyscy żyli z odsetek – powinno też być zakazane dla jednostek, zgodnie z zasadą sprawiedliwości. Jeśli nie będzie zakazane, albo przynajmniej w jakiś sposób ograniczone, to w którymś momencie rosnące zabezpieczenia długu, nakładane na ograniczone dochody, staną się większe niż przyszli wytwórcy tych dochodów będą chcieli lub mogli uznawać i dojdzie do konfliktu. Ten konflikt przybierze postać odrzucenia długu. Dług rośnie wraz z odsetkami składanymi i, jako wielkość czysto matematyczna, nie napotyka granic, które by go spowalniały. Bogactwo rośnie przez jakiś czas w tym samym tempie, ale ponieważ ma wymiar fizyczny, jego wzrost wcześniej lub później osiągnie granice.2
To powiązanie wzrostu gospodarczego ze zużyciem zasobów jest dziś szczególnie częste pośród zwolenników teorii Hubberta, którzy przewidują gospodarczą zapaść, w chwili gdy wydobycie ropy rozpocznie swój “długi spadek”. Ich krytycy utrzymują, że wzrost gospodarczy może następować i następuje niezależnie od zużycia energii, dzięki technologii, miniaturyzacji, poprawie wydajności i tak dalej. Od 1960 roku wzrost gospodarczy USA prześcignął zużycie energii, który to trend nasilił się w latach 80. (patrz Wykres 1). Niemcy poradziły sobie nawet lepiej, bo od roku 1991 zużycie energii zasadniczo tam nie rośnie, pomimo znaczącego wzrostu gospodarczego. Jednak to zastrzeżenie jest tylko ilustracją szerszej prawdy. Owszem, można utrzymać wzrost gospodarczy, przesuwając go z konsumpcji jednej części wspólnego dobra na inną – poprzez spalanie gazu ziemnego zamiast ropy, albo poprzez utowarowianie usług, bądź własności intelektualnej, zamiast eksploatowania łowisk dorsza – ale w odniesieniu do całej wspólnej własności (społecznej, przyrodniczej, kulturowej i duchowej) argument zwolenników teorii Hubberta pozostaje uzasadniony. Zamiast “szczytu wydobycia ropy” mamy “szczyt wszystkiego”.
Kiedy kryzys finansowy uderzył w 2008 roku, pierwsza reakcja rządu, subwencja i bodziec monetarny, była próbą utrzymania wieży długu na długu, który znacznie przekraczał swój realny fundament ekonomiczny. Pozorny sukces był chwilowy, stanowił odroczenie nieuniknionego, w myśl głoszonej przez niektórych na Wall Street zasady “udawaj i przedłużaj”. Alternatywa takiego działania, bodziec gospodarczy, jest skazana na klęskę z głębszego powodu. Nie może się udać dlatego, że “przegięliśmy” – nadużyliśmy zdolności natury do przyjmowania naszych odpadów bez niszczenia ekologicznych podstaw cywilizacji, nadużyliśmy zdolności społeczeństwa do wytrzymywania dalszej utraty więzi międzyludzkich, nadużyliśmy zdolności naszych lasów do odradzania się po wyrębach, przesadziliśmy nawet ze zmuszaniem naszych ciał do życia w uszczuplonym, toksycznym świecie. To, że przegięliśmy także z kredytami, odzwierciedla tylko fakt, że nie zostało nam już nic do przekształcenia w pieniądz. Czy naprawdę potrzebujemy więcej dróg i mostów?3 Czy możemy utrzymać ich więcej, a wraz z nimi rozwijać gospodarkę przemysłową, której służą? Rządowe programy pobudzania gospodarki w najlepszym razie przedłużą obecny system gospodarczy jeszcze przez dwa lub trzy lata, doprowadzając być może do krótkiego okresu wzrostu, podczas którego dopełnimy grabieży przyrody, ducha, ciała i kultury. Kiedy te szczątki wspólnej własności znikną, nic nie zdoła powstrzymać Wielkiego Rozpadu systemu pieniężnego.
PKB i zużycie energii 1949-1999
Wykres 1 Źródło Departament Energii USA, 2000
Choć nie da się przewidzieć szczegółów i przebiegu tego rozpadu, myślę, że najpierw doświadczymy uporczywej deflacji, stagnacji i polaryzacji bogactwa, po czym nastąpią niepokoje społeczne, hiperinflacja lub upadek waluty. W tym momencie wypłyną możliwości, które dziś omawiamy, stwarzając okazję do budowy nowej i świętej ekonomii. Im bardziej będzie postępował proces rozkładu, tym atrakcyjniejsze będą propozycje zawarte w tej książce.
W obliczu zbliżającego się kryzysu, ludzie często pytają co mogą robić, żeby się uchronić. “Kupować złoto? Gromadzić żywność w puszkach? Zbudować ufortyfikowany dom na jakimś odludziu? Co powinienem zrobić?” A ja chciałbym zaproponować innego rodzaju pytanie: “Jaką najpiękniejszą rzecz mogę zrobić?” Bo narastający kryzys stanowi ogromną okazję. Deflacja, destrukcja pieniądza jest bezwzględnym złem tylko wtedy, gdy tworzenie pieniądza jest bezwzględnym dobrem. Jednak przykłady, które podałem, świadczą o tym, że tworzenie pieniądza zubożyło nas pod wieloma względami. I odwrotnie – rozpad pieniądza może nas wzbogacić. Stanowi okazję do odzyskania pewnych części utraconego dobra wspólnego, wyrwania ich z królestwa pieniądza i własności.
Obserwujemy to za każdym razem, kiedy dochodzi do gospodarczej recesji. Ludzie nie mogą już płacić za rozmaite towary i usługi, więc muszą polegać na przyjaciołach i sąsiadach. Tam gdzie nie ma pieniędzy, ułatwiających transakcje, tam pojawia się na nowo gospodarka daru i tworzone są nowe rodzaje pieniądza. Jednak zazwyczaj ludzie i instytucje usiłują możliwie najdłużej trzymać się starych metod. Pierwszą charakterystyczną reakcją na kryzys gospodarczy jest zarabianie i gromadzenie pieniędzy – jeszcze szybsze przekształcanie w pieniądz wszystkiego, co się da. Na poziomie systemowym nagły wzrost długów powoduje ogromny nacisk na dalsze utowarowienie dobra wspólnego. Przykładem tego są nawoływania do wydobycia ropy na Alasce, rozpoczęcia głębokich wierceń na morzu i tak dalej. Nadszedł jednak czas na poważne przystąpienie do odwrotnego procesu – na zabieranie rzeczy z królestwa towarów i usług, i przywracanie ich królestwu darów, wzajemności, samowystarczalności i wspólnego użytkowania. Zauważcie, że i tak do tego dojdzie po upadku waluty, kiedy ludzie stracą pracę i będą zbyt biedni, żeby cokolwiek kupować. Wtedy będą sobie pomagać i prawdziwe społeczności pojawią się na nowo.
Nawet jeżeli przejmujecie się głównie własną bezpieczną przyszłością, najlepszą inwestycją, jakiej możecie dokonać, jest zapewne społeczność. Kiedy system finansowy się rozpada, większość inwestycji zamienia się w zwyczajne świstki papieru, albo elektroniczne pliki z danymi. Ich wartość wynika wyłącznie z sieci społecznych porozumień, które je obejmują oraz interpretują. Nawet złoto w postaci fizycznej nie zapewnia zbyt wiele bezpieczeństwa, kiedy sprawy przybierają naprawdę zły obrót. W okresach skrajnego kryzysu rządy zazwyczaj konfiskują prywatne zasoby złota – zrobili to zarówno Hitler, jak Lenin i Roosevelt. Nawet jeżeli rząd się rozpadnie, przyjdą ludzie z bronią i zabiorą wam wasze złoto, lub wszelkie inne zasoby bogactwa.
Czytuję czasem witrynę internetową Zero Hedge, z uwagi na niezwykłe spostrzeżenia na temat pretensji i machinacji finansowej elity władzy, które są tam przedstawiane. W mglistej opinii tego medium, z wyjątkiem złota oraz innych towarów w postaci fizycznej, żadna kategoria aktywów nie jest dziś bezpieczna. Zgadzam się z tak przedstawioną logiką, ale nie sięga ona wystarczająco daleko. Jeżeli system rozpadnie się do punktu hiperinflacji, to instytucja własności – będąca społeczną konwencją w takim samym stopniu, jak pieniądz – też się rozleci. Nie potrafię sobie wyobrazić czegoś równie niebezpiecznego, jak posiadanie kilkuset uncji złota w czasach społecznego wrzenia. W takich okresach prawdziwe bezpieczeństwo może zapewnić jedynie społeczność – wdzięczność, powiązania i wsparcie ludzi, którzy was otaczają. Jeżeli posiadacie teraz jakiś majątek, jako wasz doradca inwestycyjny zalecam wam takie jego wykorzystanie, aby ludzie żyjący w pobliżu was wzbogacili się w trwały sposób.
W międzyczasie, zanim obecny system upadnie, wszystko, co zrobimy dla ochrony jakiegoś przyrodniczego lub społecznego zasobu przed przekształceniem w pieniądz, zarówno przyśpieszy upadek, jak i złagodzi jego dotkliwość. Każdy las, który uchronicie przed wyrębem, każda droga, do budowy której nie dopuścicie, każda społeczna grupa przedszkolna, którą założycie, każdy, komu pokażecie jak ma się leczyć, wybudować własny dom, gotować własne posiłki albo szyć własne ubrania; wszelkie bogactwo jakie wytworzycie i dodacie do publicznej domeny; wszystko, co wyrwiecie z zasięgu Maszyny-pożerającej-świat, skróci żywotność tej Maszyny. A jeżeli jakaś część rzeczy wam niezbędnych i przyjemności waszego życia przestanie być zależna od pieniędzy, to upadek systemu pieniężnego będzie dla was znacznie mniej bolesny. To samo dotyczy poziomu społecznego. Każda postać naturalnego bogactwa, czy będzie to bioróżnorodność, żyzna gleba, czysta woda, czy jakakolwiek instytucja społeczna bądź socjalna, nie służąca przekształcaniu życia w pieniądze, ułatwi i wzbogaci życie po pieniądzu.
Mówię tu o pieniądzu w postaci, jaką znamy. Wkrótce opiszę system, który nie prowadzi do przekształcania w pieniądz wszystkiego, co dobre, prawdziwe i piękne. Wciela on w życie całkowicie odmienną ludzką tożsamość, całkowicie inne poczucie własnego ja, niż to, które dominuje dzisiaj. Pogląd iż więcej dla mnie oznacza mniej dla ciebie, nie będzie już prawdziwy. Na poziomie osobistym najbardziej radykalną rewolucją, jakiej możemy dokonać, jest rewolucja naszego ja, naszej tożsamości. Odrębna jaźń Kartezjusza i Adama Smitha wyczerpała się, staje się przestarzała. Uświadamiamy sobie naszą nierozłączność z innymi i z całym życiem. Lichwa zaprzecza temu związkowi, gdyż dąży do wzrostu odrębnej jaźni kosztem czegoś zewnętrznego, czegoś innego. Zapewne każdy czytelnik tej książki zgodzi się z tym, że wszystko jest powiązane, zarówno z punktu widzenia duchowego, jak i ekologicznego. Pora zacząć żyć zgodnie z tym poczuciem. Pora wejść w ducha daru, który ucieleśnia odczuwane zrozumienie nierozdzielności. Oczywistością staje się to, że mniej dla ciebie (we wszelkich wymiarach) to także mniej dla mnie. Ideologia wiecznego zysku doprowadziła nas do stanu ubóstwa, tak dotkliwego, że z trudem oddychamy. Ta ideologia i zbudowana na niej cywilizacja walą się dziś w gruzy.
Opieranie się temu upadkowi, lub opóźnianie go, pogorszą tylko sprawy. Znalezienie nowych dróg wzrostu gospodarczego pochłonie jedynie to, co zostało z naszego bogactwa. Przestańmy stawiać opór rewolucji istoty człowieczeństwa. Jeżeli chcemy przetrwać liczne kryzysy, jakie się dziś ujawniają, nie myślmy jedynie o tym, jak je przeżyć. To nastawienie płynące z poczucia oddzielenia, kurczowe czepianie się przeszłości, która umiera. Miast tego, kierujmy naszą uwagę na ponowne zjednoczenie i myślmy o tym, co możemy dać. Jaki wkład możemy wnieść do piękniejszego świata? To nasz jedyny obowiązek i nasze jedyne zabezpieczenie.
Rozwinę ten temat – właściwego zdobywania środków utrzymania i właściwego inwestowania – w dalszej części książki. Możemy się zaangażować w świadomą i celową destrukcję pieniądza, zamiast brać udział w jego nieświadomym niszczeniu, które ma miejsce w rozpadającej się gospodarce. Jeżeli nadal macie pieniądze do zainwestowania, inwestujcie je w przedsięwzięcia zmierzające otwarcie do budowania społeczności, ochrony przyrody i zachowania wspólnych wartości kulturowych. Oczekujcie, że wasze inwestycje przyniosą zerowy lub ujemny zwrot – to dowód, że nie przekształcacie mimowolnie jeszcze większej części świata w pieniądz. Bez względu na to czy macie pieniądze, czy nie, możecie też odzyskiwać rzeczy, które były dotąd sprzedawane, i w ten sposób wychodzić z gospodarki pieniężnej. Wszystko, co nauczycie się robić dla siebie, lub dla innych bez zapłaty, każde wykorzystanie materiału wyrzuconego lub poddanego recyklingowi, wszystko co wykonacie sami, zamiast kupować, każda nowa umiejętność, jaką opanujecie, każde dzieło sztuki, każda piosenka, jakiej nauczycie siebie lub innych, będzie ograniczać królestwo pieniądza i rozwijać gospodarkę daru, która pozwoli nam przetrwać nadchodzącą przemianę. Świat Daru, będący echem prymitywnych społeczeństw, ekologicznych powiązań i duchowych nauk wielu wieków, jest coraz bliżej. Porusza w nas czułe struny i budzi naszą szczodrość. Czy pójdziemy za tym wezwaniem, zanim reszta ziemskiego piękna zostanie pochłonięta?
2 Daly, “The Economic Thought of Frederick Soddy” (Myśl ekonomiczna Fredericka Soddy’ego).
3 Ktoś może powiedzieć, że kraje Trzeciego Świata potrzebują więcej dróg i mostów, żeby podnieść swój poziom życia. Pomyślcie jednak o tym, że duże projekty infrastrukturalne, sztandarowe inwestycje Banku Światowego, są głównym czynnikiem włączania autonomicznych wcześniej gospodarek do globalnej gospodarki towarowej. Może te kraje nie potrzebują dróg i mostów, tylko ochrony przed ograbianiem przez światową gospodarkę, której czynnikami są właśnie te drogi i mosty.